» Biblioteka Jedynego » Księgi Bohaterów » Pamietniki Dolores cz1

Pamietniki Dolores cz1

Z pamiętników baronowej Dolores Kar Vidal, spisanych przez nią samą w 1583 roku.

"Nigdy nie uważałam, że umiem pisać. Nigdy też nie sądziłam, że moje życie jest szczególne. Zdziwiłam się więc, kiedy w kilku rozmowach z przyjaciółmi usłyszałam, że moja historia jest interesująca. Że przeżyłam więcej niż inni ludzie. Nie jestem tak próżna by się z tym zgodzić, mimo to, za namową brata zapisałam to, co wydawało mi się ważne, co mnie ukształtowało. To, co sprawiło, że jestem taką, a nie inna osobą. Sami ocenicie, czy było warto, czy też mój trud poszedł na marne.



Nocny mróz szczypał policzki. Kary koń niósł mnie przez zimowy las, kopyta uderzały głucho o ubity śnieg. Było tak cicho, wszystko spało... Mój oddech unosił się jak pióropusz nad krawędzią żelaznego podbródka, księżyc połyskiwał odbity w napierśniku. Obrazy tłoczyły się w głowie, przypominając miniony bezpowrotnie czas. Śnieg na zamku ojca, tamta noc, płonące pochodnie, głosy Tristana i Sybilli...

Kłótnia dzieci nad grobem ojca to paskudna rzecz. Ale tak się właśnie stało.

Nad otwartą trumną jak trzy wrony wrzeszczeliśmy na siebie, obwiniając się nawzajem o wszystko, co się wydarzyło.

Właściwie, należałoby zacząć od początku.

Noszę imię Dolores. Mój ojciec nie miał poczucia humoru i imiona jego dzieci zawsze musiały coś znaczyć. Mam starszą siostrę Sybillę i brata Tristana. Bliźniaka. Urodziliśmy się w nocy, tej samej, której umarła nasza matka. Dlatego zostaliśmy naznaczenie takimi, a nie innymi imionami. Tristan – smutek, Dolores, od dolor - ból. Czasem jednak dzieje się na przekór imieniu. Z nas wszystkich, chyba tylko moje pasuje do charakteru. Sybilla jest próżną osóbką, goniąca za blichtrem tego świata i wygodą życia. Nie przejawia żadnych wieszczych zdolności, czasem nawet głębszego namysłu przy podejmowaniu decyzji i przewidywaniu ich konsekwencji. Nic dziwnego, że wyszła za Cynazyjczyka. Tristan? Cóż, wybrał drogę podobno wymagającą poświęceń i został księdzem. Chyba nie jest nieszczęśliwy. No, może czasem, kiedy się spotykamy narzeka na kurię i marne perspektywy awansu w hierarchii... Ale poza tym ze smutkiem nie ma nic wspólnego. Raczej dba o wygodne życie.
A ja? Ja jestem Krzyżowcem Pana na ciernistych ścieżkach zbawienia, jakby to określił mój mentor, z drwiącym uśmiechem, przepijając słowa winem.

Byłam czteroletnim szkrabem, gdy ojciec wraz z rodzeństwem wysłał mnie do Cynazji, pod opiekę swojej byłej kochanki, pani Barbarac. Mięliśmy otrzymać tam staranne, szlacheckie wychowanie, do czego nasza opiekunka z resztą bardzo się przykładała. Do dziś pamiętam tresurę prostych pleców, terror doboru sztućców, torturę gorsetu... Coś z tego we mnie zostało - wbita nagle w suknię potrafiłabym się niezgorzej zachować, ale wciąż nie umiem się przekonać do takiego życia. Wolę nosić kolet i tabard, a od wachlarza milsza mi schiavona. Zabawne jest tylko to, że na obecną drogę pchnęło mnie jedno zdarzenie z Cynazji, a nie całe dzieciństwo spędzone w Karze.

Był upalny lipcowy dzień, kiedy zmęczeni ćwiczebną walką odpoczywaliśmy z Tristanem pod drzewem. Kłąb kurzu i stukot kopyt na drodze zrazu nie zwrócił naszej uwagi. Dopiero szczęk pancerzy wyrwał nas z błogiego lenistwa i zmusił do spojrzenia na niecodziennych podróżnych.

Drogą pośród pól nadjeżdżał orszak, jakby wyjęty ze starych baśni. Gonfalon wił się nad jeźdźcami jak czerwony węgorz. Blask słońca kipiał na wypolerowanych blachach napierśników. Tristan złapał mnie za rękę i wybiegliśmy na drogę przyjrzeć się z bliska.
Doryjski orszak rycerski - szepnął mój brat - jadą na krucjatę do Agarii.

Skąd wiesz?

-Tędy jest po drodze z Sarantu do Kindle, ze stolicy popłyną do Kary i dalej...


Skinęłam głową, niema z podziwu i nagłej tęsknoty.

Prowadzący grupę zatrzymał się na chwile przy nas, tak blisko, ze chrapy bojowego dextrariusa dotknęły mojej twarzy. Kocham konie, ale w tamtej chwili patrzyłam tylko na jeźdźca. Na jego roześmiane, niebieskie oczy, pełny, srebrzysty pancerz oznaczony równoramiennym krzyżem na naramienniku, miecz u boku.

- Cóż to, dziecko, nie widziałaś dotąd Doryjczyka?

Potrząsnęłam głową, spłoszona faktem, ze to bóstwo wojny z niedosiężnej wysokości końskiego grzbietu raczyło do mnie przemówić.

Wyciągnął ku mnie rękę, odruchowo ją złapałam, a on wciągnął mnie przed siebie na siodło. Prawie zemdlałam z wrażenia. Wysokość była imponująca, szczególnie dla dziesięciolatki, przyzwyczajonej dotąd tylko do truchtania na kucyku. Obecność ogromnego jeźdźca za plecami nie dodawała mi pewności siebie. I to też było cudowne. Wręczył mi z uśmiechem wodze wierzchowca.

- No, młoda damo, pokieruj nas proszę do najbliższej studni.

Serce biło mi w piersi jak młot. Bałam się, że Doryjczycy uwiozą mnie gdzieś daleko stąd, w nieznane, a jednocześnie była to niezwykle pociągająca wizja. Ruszyliśmy. Tristan, wierny jak zawsze, biegł obok konia, patrząc na mnie z dołu i łykając kurz. Poczułam się bezpieczniej. Kłusowaliśmy niespiesznie w stronę najbliższej wioski, a ja rozkoszowałam się tą niezwykła sytuacją. Ogromny rycerz zsadził mnie z konia przy studni, giermkowie zaczęli ciągnąć wodę dla spoconych wierzchowców. Doryjczyk skłonił mi się leciutko.

- Dziękuję dziecko. Dalej już nam nie będzie po drodze.

Oddałam ukłon najlepiej jak umiałam, smutna, że tak nagle jak wjechał zniknie teraz z mojego świata. Patrzyłam na niego błagalnie, aż jeszcze raz spojrzał na mnie.

- Chcę być taka jak ty – powiedziałam, a potem uciekłam na przełaj, z płonącymi ze wstydu policzkami, bo palnęłam straszną impertynencję. Ale nie skłamałam, chciałam być kiedyś taka jak on. Śniłam o tym potem i śnię do dziś. Nic się nie zmieniło, poza tym, że nie mam już dziesięciu lat.

Całe moje dalsze życie było dążeniem do spełnienia tamtego marzenia, by pod rozwianym gonfalonem iść do szarży w imię Jedynego wśród takich samych jak ja. Był tylko jeden szkopuł –jestem kobietą. Nikt w Cynazji nie traktował mnie poważnie. Wymogłam więc na ojcu powrót do Kary. Razem ze mną pojechał Tristan. Za bardzo się kochaliśmy, by się rozstać. Gdyby nie to, nigdy nie stałabym się tym, kim jestem dziś.

Szermierkę ćwiczyłam dzięki bratu. Kiedy on zgłębiał tajemnice Katedraliów, czytał księgi o etykiecie, historii i teologii, jak spływałam potem na sali treningowej, z dłońmi odciśniętymi od rękawic i rękojeści broni, udając przed nauczycielami mego brata bliźniaka. Nikt nie przejrzał naszej gierki. Z resztą, Tristan w sukni poruszał się znacznie lepiej niż ja. Problem zaczął się, kiedy jemu zaczęła rosnąć broda, a mnie biust. I wtedy zdarzył się cud – ojciec postanowił oddać Tristana na służbę do Zakonu Templariuszy, a konkretnie na giermka pana hrabiego de Almeyrac. Łatwo można zgadnąć, kto pojechał do Radestu na służbę rycerzowi, a kto w falbankach uciekł do Cynazji, pod opiekę starszej siostry.
W każdym razie, trafiłam tam gdzie chciałam. Tam, gdzie mogłam się uczyć rycerskiego rzemiosła. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Almeyrac, pomijając fakt, że był znakomitym wojownikiem, był też sadystą. Znosiłam wszystko z zaciśniętymi zębami, bicie, pijatyki, po których wlekłam to obrzydliwe ścierwo do komnat, przytyki, złośliwości i szyderstwa, których mi nie szczędził. W duchu tylko dziękowałam Jedynemu, gdy kończyło się na słowach, a nie nasikaniu mi za kołnierz. Nikt z nim dotąd nie wytrzymał. Nie tyle, co ja. Ale miałam w co i w kogo wierzyć. Czasem płakałam gorzko w Katedrze Pokuty, leżąc całą noc krzyżem na posadzce, przysięgając, że już nie wrócę do tego skurwysyna, ale rano wracałam. Jakby nigdy nic przynosiłam śniadanie, zajmowałam się obowiązkami, ćwiczyłam. Katastrofa nastąpiła dużo później. Niestety, wyszło na jaw, że jestem dziewczyną.

Stałam przed nim na sali ćwiczeń, z zaciśniętymi zębami, bojąc się, że zaraz rozpłaczę się ze złości i żalu. Pozostał mi raptem rok terminu, rok do pasowania
.
No, no... – Almeyrac pokręcił głową. W jego zimnych oczach widziałam rozbawienie.

-Kar Vidal.... Dolores, o ile się nie mylę?

Tak.
– Odszczeknęłam.

Oparł dłonie o ciężki, metalowy pas.

I co mam teraz z tobą zrobić? Hę? Powiesz mi?

Stałam z zaciśniętymi pięściami, blada, napięta do granic możliwość. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet słowa.

Może inaczej, dziewczyno, bo widzę, że nie myślisz zupełnie. Co jesteś gotowa poświęcić, żeby dostać ostrogi?
Wszystko.
– Odpowiedziałam bez wahania.

Dobrze.
Skinął głową i kazał mi podnieść miecz. Trening jeszcze się nie skończył.

Właściwie wszystko zostało po staremu, moje obowiązki się zmieniły, jednak było mi jeszcze ciężej. Bałam się, że Almeyrac będzie chciał wykorzystać sytuację, kiedy ma mnie w szachu, ale się pomyliłam. Nie traktował mnie w ogóle jak kobiety. Nigdy mnie nie dotknął, nigdy nie zrobił najmniejszej aluzji. Był skurwysynem, ale miał swoje, żelazne zasady. Nigdy ich nie łamał.

Wszystko rozsypało się po raz drugi, w noc, kiedy przed pasowaniem modliłam się w Katedrze. Nie mogłam znieść myśli, że tytuł rycerski dostanę jako Tristan, że oszukam już na wstępie moich współbraci. Męczyłam się straszliwie, aż nad ranem uklękłam u nóg przełożonego zakonu i ze łzami w oczach przyznałam się do oszustwa. Pan Rudel, roześmiał się na to wyznanie, podniósł mnie z kolan i uściskał. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego.

Dziecko, niemal od początku wiedzieliśmy, kim jesteś. Jacy by z nas byli żołnierze, jeślibyśmy byli tak ślepi?

Więc dlaczego wcześniej... – Zakręciło mi się w głowie.

Czekaliśmy, obserwowaliśmy cię. Nie załamałaś się, a miałaś prawdę mówiąc okrutnego nauczyciela. Czekaliśmy też na dzień, kiedy przyznasz się wreszcie do tej mistyfikacji. I powiem ci, dziecko, że gdybyś w niej trwała, to przed ołtarzem, zamiast ostróg dostałabyś publiczną chłostę.

Pochyliłam nisko głowę.

-Będzie mi dziś bardzo miło przyjąć cię do naszego grona, zwłaszcza, że będziesz pierwszą od czasów Milviny kobietą w tym towarzystwie.

-Zasłużę na ten zaszczyt mistrzu. Obiecuję...

Już zasłużyłaś
– odparł z śmiechem.

Wszystko było tak, jak trzeba, przynajmniej przez jakiś czas. Ja zostałam oficerem liniowym, jak większość rycerzy zakonu, Sybilla wyszła za mąż za swojego Cynazyjczyka, a Tristan otrzymał święcenia. Ojciec mógł być z nas w jakiś sposób dumny. Jak w przysłowiu - jeśli masz trzech synów, jednego oddaj wojnie, jednego Bogu i jednego wyślij na dwór. Zdaje się, że miał nadzieję na to, że to Tristan wybierze wojnę, ja klasztorna klauzurę a Sybilla dwór. Wyszło trochę na opak.

Właśnie, ojciec...

Nasz majątek nigdy nie był duży, a jednak znalazło się dość środków, by dać posag Sybilli i wyprawić jej wesele. W Cynazji z resztą. Całkiem huczne i wystawne. Nie raz z bratem zastanawialiśmy się skąd się to wzięło. W końcu, majątek nam nie zeszczuplał, nic nie zostało sprzedane, ani zastawione. Żyliśmy skromnie, lecz na stałym poziomie.

Nie raz i nie dwa debatowaliśmy, komu i jaką przysługę mógł oddać ojciec, aby zyskać taki majątek? Czy nie sprzedał swojej lojalności jakiemuś obcemu państwu? Tylko, na cóż komukolwiek usługi osoby, która żyje na uboczu spraw wielkiego świata? Wreszcie, czy nie znalazł może ukrytego skarbu, zwłaszcza, ze służba napomknęła o tym, że często schodził do piwnic naszego zamku.
Przeprowadziliśmy z Tristanem nasze własne śledztwo w tej sprawie, po kolei eliminując wszystkie możliwości poza najbardziej fantastycznymi. Zbadanie piwnic zostawiliśmy sobie na koniec, jako najłatwiejsze.

Odkryliśmy tajemnicę podziemi naszego rodowego zameczku. Mury budowli przesycała Ciemność. Oboje potrafimy rozpoznać jej działanie. Kiedy badaliśmy korytarze, na skraju pola widzenia kłębiły się niespokojne cienie, a do naszych uszu docierały szepty i groźby w zapomnianych językach deviria. Światło latarni słabło, im głębiej zapuszczaliśmy się w kamienny labirynt, a powietrze stawało się dziwnie ciepłe, gęste i lepkie. Naprawdę baliśmy się tego, co możemy zastać za na końcu naszego śledztwa, ale nie mieliśmy wyboru. Gdybyśmy zawrócili, byłoby to równoznaczne ze zdradą wiary. A czym byśmy się wtedy stali?

Korytarz prowadzący do starej cysterny kończył się pięknym portalem, z osadzonymi w nim masywnymi drzwiami. Położyliśmy dłonie na klamce w tym samym momencie. Do dziś pamiętam rzeźbienia w kształcie leżącego lwa, chłód zamknięty w wytartym metalu. A potem jednocześnie pchnęliśmy odrzwia, wpadając z impetem do środka, ja z pistoletem w dłoni, Tristan z krzyżem.
Zobaczyliśmy na podłodze wykreślone czerwienią rysunki, resztki wypalonych świec z żółtawego łoju, jakieś wysuszone szczątki walające się na stole pośród retort i alembików. Po środku podłogi widniała wyrąbana w kamieniu studnia, prowadząca w głąb ziemi. Jęknęliśmy, dostrzegając za tym wszystkim sylwetkę naszego ojca, zmywającego z podłogi ślady kredy.

Popatrzył na nas ze smutkiem.

- To dla was, dzieci... - Wyszeptał - Nie chciałem, nie mogłem pozwolić na to, żebyście żebrały o miłosierdzie po gościńcach...

Łzy spłynęły mi po twarzy.

Wtedy poczułam pierwsze szarpnięcie. Ciemność wewnątrz studni zakotłowała się, a potem wśliznęła na zewnątrz. Jej długie macki oplotły naszego ojca, a potem przez oczy i nos zagłębiły się w ciało.

Nawet nie pomyślałam o tym, co robić. Zadziałały odruchy. Wystrzeliłam i pobiegłam ku niemu z wyciągniętym rapierem. Pchnięcie było idealnie zgrane z ruchem Tristana, który przyłożył do jego czoła krzyż. Zasyczała palona skóra, smugi dymu uniosły się spod poświęconego srebra. Ciało szarpnęło się, krew buchnęła z rany po kuli. Żaden człowiek nie miał prawa przeżyć takiego strzału i przebicia rapierem serca. Oczy tego czegoś, co dotąd nazywałam ojcem otwarły się nagle. Pionowe źrenice przecinały zieloną jak u kota tęczówkę. Zacisnęłam zęby i przekręciłam rapier w ranie. Oczy demona zgasły, rozpłynęły się jak dym, pozostawiając po sobie wypalone oczodoły.

Rozpłakałam się na dobre. Tristan odmawiał mniejszy egzorcyzm, a ja modlitwę za konających. W końcu ciało przestało dygotać i deviria na dobre je opuściło. Patrzyłam przez łzy, jak pod wpływem egzorcyzmu obraca się w proch.

- Na kolana, Dolores - szepnął do mnie Tristan. - Na kolana, siostrzyczko.

Uklękłam, jak mi kazał. On przykląkł obok i objął mnie mocno.

- Wyspowiadaj się, siostrzyczko. Tak będzie najlepiej. Tylko ty i ja... Nie będziemy w to mieszać czarnych chłopców, prawda?

- Nie, nie będziemy... Mamy obowiązek spełnić wolę ojca, a on nie chciał, żeby przepadł nasz majątek, pamięć rodu... Ja nie dbam o pieniądze, wiesz o tym... Ale Sybilla... ta głupia gęś... Jesteśmy za nią odpowiedzialni...
- Płakałam i wyznawałam swoje winy bratu, grzech zabójstwa i zatajenia prawdy, który zamierzałam popełnić z całą świadomością.

Grzech, który ciąży mi do dziś.

Nie potrafiłam pozostać wśród rycerzy Pana ani chwili dłużej. Nie byłam już czysta. Splamiłam duszę, spowiedź morderczyni przyniosła mi tylko chwilową ulgę. Spreparowaliśmy z bratem wiarygodną historię o śmierci ojca i postanowiliśmy o wszystkim zapomnieć.

Sybilla nam na to nie pozwoliła. Jako najstarsza zajęła się uregulowaniem spraw spadkowych, nie pytając nas o zdanie. Za naszymi plecami sprzedała zamek i wszystkie nasze posiadłości. Dlatego kłóciliśmy się wtedy zażarcie nad pustą trumną, w dniu nominalnego pogrzebu, wśród śniegu miecionego wiatrem po dziedzińcu. Nie mogliśmy jej darować zerwania ze wszystkim, co nas łączyło z przeszłością, choćby nie wiem jak mroczną.
Rozdzieliliśmy pieniądze ze sprzedaży naszych skromnych włości i jakoś się urządziliśmy. Byliśmy zaskoczeni, że sprzedaż zamku i ziem przyniosła tak nikły zysk, ale oboje byliśmy tak wściekli na siostrę, ze darowaliśmy sobie wyjaśnianie sprawy. Były ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż kolejna rodzinna kłótnia. Dopiero po kilku latach, podczas rozmowy z Sybillą dowiedziałam się, jaką byliśmy obciążeni hipoteką. Sybilla uznała, że zatajenie tego przede mną i Tristanem sprawi, że nie będziemy się obwiniać o to, że nie pomogliśmy ojcu w zarządzaniu włościami i utrzymaniu majątku. Że zachowamy lepszą pamięć o naszym domu i rodzinie.
Tamtej zimy kupiłam dwie wsie pod Radestem, żeby łatwiej było ich doglądać w czasie zimowych urlopów, lecz na więcej zwyczajnie zabrakło funduszy. Uznałam, że i tak nie ma na co narzekać. Miałam obejście na wsi, odkupione od wójta, zatem obszerne i zadbane. Dysponowałam w miarę stałym dochodem, a codzienny wikt zapewniał Zakon. Rozjechaliśmy się zatem, każde w swoją stronę, każde z własnym ciężarem w duszy. Sybilla wróciła do męża i dzieci, Tristan pojechał za nią do Cynazji. O ile mi wiadomo, od tego czasu porzucił karierę egzorcysty i dba teraz raczej o przyjemności tego świata. A znudzonych arystokratek w Cynazji jest sporo, więc zajęcia mu nie braknie.

A ja? Żyłam z miecza. Dlatego pod zimnym księżycem przemierzałam drogi i bezdroża Dominium, takie jak tamto. Okrągły rok musiał minąć, zanim znów wróciłam pomiędzy moich braci.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Czyli nawet w Redeście można znaleść przyjazny kąt.
Kraj płonących krzyży, Inkwizycji i ciężkiej jazdy
Dolores
Kolorowa choroba morska
- recenzja

Komentarze


Qrchac
   
Ocena:
0
Kolejny bardzo przyjemny tekst. Nie ukrywam, że czekam na ciąg dalszy opowieści. Daje kilka pomysłów na początek scenariusza. Oby tak dalej.
10-11-2008 16:09
~Muscat

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Mnie się baardzo podoba!
22-11-2008 21:29
~M.M

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Fajne. Miło też widzieć, że na MonoPolu
coś się dzieje.
27-11-2008 19:10
aether
   
Ocena:
0
Dobra lektura, a historia prawdopodobna. Przyznam, że czytało się jak książkę.

Drobne zastrzeżenie tylko do fragmentu, rozpoczynającego dzieje baronowej po odkryciu jej tożsamości przez hrabiego.

"Właściwie wszystko zostało po staremu, moje obowiązki się zmieniły, jednak było mi jeszcze ciężej."

Jeśli zostałoby po staremu to i obowiązki by się nie zmieniły i nie byłoby ciężej.
29-12-2008 16:44
Moraine
   
Ocena:
0
Masz rację, umknęło mi zaznaczenie, że do wystkiego co było wczesniej doszła jeszcze paranoja związana z odkryciem tajemnicy.
31-12-2008 12:40

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.